niedziela, 9 listopada 2014

"Ale za to niedziela będzie dla nas..."

Nie tak. Nie tak miał wyglądać nasz długi weekend. Miała być upragniona przez Męża złota jesień w polskich górach, a jest areszt domowy. Są inhalacje Pauli i jest moja antybiotykoterapia. Tegoroczna, bądź co bądź piękna jesień, przyniosła już drugą chorobę Pauli. No cóż, jak tak dalej pójdzie to będę musiała się zgodzić ze stwierdzeniem, że dzieci muszą swoje wychorować. Pierwszy rok przedszkola zaskakująco oszczędził nas chorobowo i choć drugi zaczął się nam dawać we znaki liczę jeszcze, że karta się odwróci.
Korzystając z przymusowego wolnego, staram się nadrobić zaległości w domowych obowiązkach, Mąż w piątek normalnie pracował, a w sobotę załatwiał domowe sprawunki, które wymagają wyjścia poza nasze "cztery ściany". I tak w zawrotnym tempie nastała niedziela. Nasz (mój i Pauli) trzeci dzień w zamknięciu, nie licząc piątkowej wizyty u lekarza.
Niedziele zawsze były u nas dniami bez obowiązków, dniami dla rodzinny. Oboje z Mężem wynieśliśmy taką zasadę z domów rodzinnych. Teraz chcemy ją przekazać Córce. Niezależnie od tego czy możemy ten dzień spędzić na łonie natury czy też nie, ma być rodzinnie i ciekawie.
Dzisiejsza niedziela zaczęła się jak zwykle od piżamowych zabaw do godziny 10. Później było telefoniczne odśpiewywanie "Sto lat..." wujkowi M. i zaproszenie na torcika i kawkę. Jupi!!! Obie z Paulą już nie gorączkujemy, więc postanowiliśmy skorzystać z zaproszenia.
Jak idziemy na urodziny to trzeba koniecznie zrobić laurkę.


Niestety po obiedzie Paula znowu miała stan podgorączkowy, więc wizytę należało odwołać :-(
Najbardziej przykro z tego powodu było właśnie Jej. Tak bardzo cieszyła się na to wyjście z domu. Co zrobić? Jak najszybciej zagadać i zainteresować czymś innym. No to Tata wyciągnął gitarę i zaczął grać. Paula korzystając z takiego obrotu spraw zarządziła koncert. Rozsadziła widownię, zgasiła światło, zapaliła reflektor (czyt. latarkę) i usadowiła się ze swoją gitarą "na scenie" :-)


Skoro torcik przeszedł nam koło nosa, a w domu z powodu chorobowego rozgardiaszu brak ciasta, trzeba je szybko zrobić. W takich sytuacja na ratunek przychodzi szybkie i proste miseczkowe ciacho z mikrofali. No to kończymy koncert i zabieramy się do pracy :-)



Pracujemy sobie spokojnie, każdy nad swoja miseczką. No dobra, prawie każdy, bo ja dyktuję, a Oni robią pod to dyktando :-) Mąż żonie ciasto przecież może zrobić, no nie? :-) Tak czy siak, nagle dzwonek do drzwi. A. otwiera, a tam nasz dzisiejszy Szanowny Jubilat ze swoim tortem i muffinkami!!! I jak tu nie kochać takich Przyjaciół? Tym sposobem zamiast braku ciasta mieliśmy jego nadmiar :-) 
 


No takie niedziele to ja rozumiem! I pomimo nieustannie pokrzyżowanych planów zaliczamy dzień do baaaaaardzo udanych :-)

PS Jeszcze raz wszystkiego co najlepsze dla Ciebie M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz