czwartek, 19 czerwca 2014

Szpitalnie...

Szpital...Oddział dziecięcy...
Godzina 5:30 - zaczyna się dzień.
Za oknem wstało już słońce, więc dozorca może dmuchawą sprzątać liście.
Na oddział wkroczyła nowa zmiana, a nocna zabiera się do wyjścia. Większość to pielęgniarki w butach na obcasach "pięknie" stukających o płytki. Jedne przebierają się w ubrania służbowe, drugie w prywatne. Niestety ani pierwsze ani drugie nie potrafią docenić cudu techniki jakim jest klamka.
W międzyczasie pojawiają się panie salowe ze swoimi wózkami o metalowych kółkach. Sprytnie rozdzieliły między sobą obowiązki. Najpierw do sali wchodzi pani zabierająca śmieci. Nie zważając na śpiące dziecko, stuka koszem jakby nigdy nic-w końcu tak jest szybciej. Wychodząc zapomniała, że sala jest wyposażona w drzwi. Po chwili pojawia się pani myjąca umywalki. Ona także nie dostrzega drzwi. Idąc do następnej sali postanawia skonsultować swoje czynności z panią, która myje podłogi dwie sale obok. No cóż, doszkalanie się ważna rzecz. Niestety pani od podłóg chyba nie jest kompetentna do udzielania rad, gdyż ona także drzwi nie zauważa.
Popołudniowa drzemka mojej córki odbywa się przy wrzaskach chłopca z sali obok. Po ataku złości następuje chęć na bieganie po korytarzu z okrzykiem radości. Następnie przestawianie krzeseł dziecięcym sposobem czyli szurając po podłodze. Potem znowu przypływ radości i zabawa w berka. Kolejny etap to tupanie i kłótnia z mamą. I tak naprzemiennie przez cały dzień.
Godzina 22:15-pani pielęgniarka nadal nie dostrzega klamek. A może by tak wezwać policję do zakłócania ciszy nocnej?
Czy tylko ja mam wrażenie, że to nie tak powinno wyglądać?


Gdyby ktoś dopatrzył się w powyższym tekście narzekania to uświadamiam, że nie taki był jego cel. Pomimo tych wszystkich niedogodności nie zamierzam się uskarżać, ponieważ to co najważniejsze jest takie jak być powinno, a nawet lepsze niż się spodziewałam. Nasza Pani Doktor i jej zaangażowanie zasługuje na pochwałę!!!
Poza tym Paula ma tylko/aż zapalenie płuc. To nie koniec świata. Są gorsze diagnozy. Nasza została postawiona na drugi dzień po przyjęciu nas na oddział, co też nie zawsze jest takie proste. Od tego momentu wiadomo jak i na co leczyć. A to naprawdę dużo. 
Panie pielęgniarki (nawet ta "klamkowa") jak przychodzą do małych pacjentów mają dla nich dobre słowo, uśmiech i cierpliwość. To także zasługuje na pochwałę.
Znając realia polskich szpitali, możemy się cieszyć, że mieszkamy w Zielonej Górze i do tego szpitala trafiliśmy. Rodzic dostaje swoje łóżko i może cały czas przebywać z dzieckiem. Może korzystać z łazienki i ubikacji - co wcale nie jest takie oczywiste w innych szpitalach. Najmłodsi pacjenci ulokowani są w izolatkach gdzie jest prywatna ubikacja dla rodzica i wanienka dla dziecka. Paulinka już się do nich nie zalicza, ale ponieważ na oddziale nie ma zbyt wielu pacjentów możemy być sami w sali. Nowi pacjenci dostają puste sale. 
Mogą nas odwiedzać goście i nikt ich z sali nie wyprasza. Możemy wychodzić na spacery, co prawda tylko na terenie szpitale, ale zawsze to coś.
Dzięki temu wszystkiemu Paula mówi, że podoba jej się w szpitalu i, że czuje się jak w domu. Myślę, że takie odczucia bardzo dobrze wpływają na samopoczucie maluchów, a co za tym idzie także powrót do zdrowia.
Szpital to jednak szpital i ja w ogóle nie czuję się tam jak w domu. Odliczam dni do poniedziałku, kiedy to przy dobrych wynikach wypiszą nas do domu. 

W czasie pisania tego tekstu szpitalny dyżur nad Paulą objął Mąż, gdyż ma długi weekend, a ja idę do pracy nadrabiać tygodniowe zaległości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz