środa, 15 kwietnia 2015

Nadopiekuńczość?

Nie, nie miałam zamiaru o tym tutaj pisać. Przyznaję, że w momencie zdarzenia targały mną wielkie emocje i miałam ochotę wykrzyczeć całemu światu co ja o tym myślę, ale wieczorem (kiedy to znajduję czas na wpisy)  emocje opadły, choć temat cały dzień baaaardzo gniótł moje serce.
Tak więc, wpisu miało nie być, ale dzisiejszy Child Alert tak dołożył do tych moich emocji, że muszę. Muszę z Wami pokrótce, nie wdając się w szczegóły, podzielić się moimi wczorajszymi przeżyciami.

Południe, jedno z zielonogórskich blokowisk. Sprawę tam mam do załatwienia, więc idę. Idę i widzę wózek z dzieckiem w środku. Malec (ok. półroczny) wierci się  i zaczyna niespokojnie  kwilić. Rozglądam się. W zasięgu mojego wzroku nikogo nie ma. W mieszkaniu na I piętrze okno balkonowe otwarte na oścież. Myślę, pewnie mały spał i ktoś nie chcąc go budzić zostawił przed blokiem. Jak obudzi się na dobre i zacznie płakać to pewnie opiekun dziecka zareaguje. Wchodzę do klatki, ale myśli nie dają mi spokoju. No dobrze, balkon otwarty, ale jednak nikt malca nie obserwuje. Mały już przebudzony. Rekcja ze strony opiekuna powinna już nastąpić. Poza tym jak można tak dziecko zostawić i obserwować (nie wspominając już o braku takiej obserwacji) z balkonu? Zatrzymuję się na klatce i czekam przy oknie. Po kilku minutach dziecko płacze już dość głośno. Koło wózka pojawia się chłopiec z dziewczynką (ok. 10-letni) na rolkach. No tak - myślę - pewnie jedno z nich (a może nawet oboje) to rodzeństwo malca i zostawili wózek, bo rolki ważniejsze. Wiadomo, dzieci. Idę więc załatwić co załatwić mam. Odbieram to co do odebrania miałam i schodzę na dół. Dziewczynka stoi przy wózku i z troską głaszcze płaczącego małego po ręce, a chłopiec kilka kroków dalej rozmawia przez telefon. Sumienie nie pozwala mi nie zapytać się ich czy to oni się opiekują tym dzieckiem. Okazuje się, że nie! Usłyszeli płacz dziecka i przyjechali (na tych rolkach) zobaczyć co się dzieje. Chłopiec właśnie zadzwonił do swojego taty, że znaleźli dziecko na ulicy. Tata w pracy, prosi, aby zadzwonili na policję. Oni proszą o to mnie. Dziecko płacze, a ja razem z nim. Nie mogę się powstrzymać. Łzy lecą same. Mówię im, że zaraz zadzwonię, muszę się tylko troszkę uspokoić. Mija chwilka, ogarniam się. Trzeba działać. Od momentu ujrzenia przeze mnie tego wózka minęło już jakieś 10 minut. Nie ma na co czekać. Wyciągam telefon. I w tym momencie z pobliskiej klatki wychodzi starsza pani. Nie wiem czy babcia czy opiekunka dziecka, ale osoba za to dziecko odpowiedzialna. No właśnie, czy aby słowo "odpowiedzialna" jest odpowiednie? Informuję panią, że przyszła w ostatnim momencie, bo już dzwoniliśmy na policję. Pani karze mi się "stuknąć w mózg" i nie przesadzać, bo przecież ona "mieszka tu na IV piętrze i na minutkę zostawiła dziecko, bo poszła tylko siku". Tłumaczę tej pani na spokojnie, że ta minutka trwała co najmniej 10 minut i, że jej zachowanie jest wielce nieodpowiedzialne i, że nawet gdyby to była tylko minutka to i tak wystarczyłaby ona na to, aby dziecko porwać. W tym momencie pani nie zważając na obecność dzieci krzyczy na mnie używając łaciny podwórkowej. Okej - myślę - w takim wypadku dyskusję uważam na zakończoną. Nic nie odpowiadam. Pani zabiera wózek i odchodzi. Chwalę chłopca i dziewczynkę, mówię im, że są naprawdę super dzieciaki. Odjeżdżają. A ja stoję jak słup soli. Nie mogę się ruszyć. Może naprawdę przesadziłam? Może to tylko moja nadopiekuńczość? Może to ciąża spowodowała takie moje wyolbrzymienie? Myślę sobie, że chyba nie, ale dla uspokojenia i spojrzenia na całą sytuację trzeźwym okiem postanawiam zadzwonić do Męża. Dzwonię, mówię jak było. Przeżywam. Nie wiem co robić. Mam to tak zostawić? Myślę sobie, że kimkolwiek by ta pani nie była dla tego dziecka to jednak zachować się tak nie powinna. A rodzice? Chyba powinni wiedzieć, że taka sytuacja miała miejsce. Pytam Męża co robić, bo ja to najchętniej pomimo wszystko zadzwoniłabym na policję, ale ja to ja, lubię przesadzać. Mąż doradza, żeby dzwonić, nie uważa, że przesadzam. No to dzwonię. No i po raz kolejny opowiadam wszystko jak było i ryczę temu policjantowi do słuchawki. On mnie informuje, że skoro nie wiem jak ta pani się nazywa i gdzie konkretnie mieszka to oni nic nie mogą, bo przecież patrol nie będzie teraz biegał po osiedlu i szukał tej pani. Tłumaczę więc, że znam numer klatki i piętro zamieszkania tej pani, więc to im znacznie ułatwia poszukiwania. Tłumaczę jak wyglądał wózek, w jakim wieku mniej więcej było dziecko. Myślę sobie, że to jednak dość sporo informacji. Policjant swoje. Pytam więc czy w takiej sytuacji powinnam to tak zostawić jak jest i nie dzwonić na policję? Pan postanawia poinformować o całej sytuacji odpowiedniego dzielnicowego i jemu przekazać tę sprawę. Myślę sobie, że to dobre rozwiązanie i kończę rozmowę. Choć, tak jak wspomniałam, cała ta sytuacja siedziała w mojej głowie cały dzień to wieczorem postanowiłam się uspokoić i zasnąć jednak z myślą, że zrobiłam co mogłam. I tak też się stało.

Ranek przywitał mnie informacją o poszukiwaniach, najprawdopodobniej porwanej, 10-letniej Mai i ogłoszeniu w tej sprawie procedury Child Alert. No i jak tu nie wrócić w takiej sytuacji wspomnieniami do dnia dnia wczorajszego? Nie, to, że nie zostawiałbym dziecka w wózku chociażby na minutę przed blokiem nie jest nadopiekuńczością!!! A jeżeli mimo wszystko ktoś sądzi, że jest, to ja jestem i będę nadopiekuńczą matką!!!

Mam nadzieję, że jeżeli wczorajsza sytuacja nie dała starszej pani nic do myślenia i jeżeli to co mi w twarz wykrzyczała było jej faktycznym rozumowaniem to ten dzisiejszy Child Alert skłonił ją do przemyśleń i zmiany swojego postępowania.


czwartek, 9 kwietnia 2015

Wielkanocnie...

Tydzień przed świętami odbyło się kolejne spotkanie z cyklu "Kreatywny Poranek". Tym razem warsztaty były typowo świąteczne, więc jak zawsze przy takiej okazji do udziału zaprosiłam całe rodzinny. Robiliśmy wieńce wielkanocne.


Nastroje dopisały, dzięki czemu powstały piękne dzieła. Fotorelacja z warsztatów do zobaczenia jak zwykle na stronie Lyady.

Jak co roku przed świętami wykonałam także kartki pocztowe. W tym roku do wysłania wykorzystałam odnalezione w czeluściach szuflady, kartki z poprzednich lat. Zabrakło dwóch, więc tylko tyle dorobiłam :-)



Pozostając w tematyce świątecznej, zapraszam na nasze domowe, wielkanocne kadry :-)













Za sprawą przyjaciół w świątecznym czasie poczuliśmy smaki świata. Skosztowaliśmy tradycyjnej, ukraińskiej, wielkanocnej paski oraz prawdziwej belgijskiej czekolady prosto z Brukseli :-)
Irinko, Rafale - dziękujemy! :-)